Fort VII KL Posen

Fort VII w Poznaniu zbudowano w drugiej połowie XIX wieku i był częścią Twierdzy Poznań. W okresie II Rzeczypospolitej służył on Wojsku Polskiemu, a z chwilą zajęcia Poznania przez wojska Hitlera przemianowano go na Konzentrationslager Posen. Warto pamiętać, że po raz pierwszy, na ziemiach polskich, właśnie tutaj w Poznaniu Niemcy użyli nazwy Koncentrationslager.
Adolf Hitler dwoma dekretami z 8 i 12 października 1939 roku wcielił zachodnie terytoria Polski do Niemiec. 26 października utworzono Okręg Rzeszy Poznań przemianowany 29 stycznia 1940 roku na Kraj Warty. Niemal od samego początku niemieckiej okupacji przystąpiono do eksterminacji ludności polskiej. Już 10 października 1939 roku na terenie Fortu VII utworzono pierwszy na ziemiach polskich niemiecki obóz koncentracyjny. Konzentrationslager-Posen, podlegał Einsatzgruppe VI (grupie operacyjnej niemieckiej policji bezpieczeństwa). W listopadzie 1939 r. zmieniono jego nazwę na Geheime Staatspolizei Uebergangslager (Obóz przejściowy gestapo), a w połowie 1941 r. na Polizeigefaengnis der Sicherheitspolizei und Arbeitserzeihungslager (Więzienie policyjne policji bezpieczeństwa i wychowawczy obóz pracy). Załoga wartownicza SS liczyła od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu funkcjonariuszy. Więźniowie przebywali w Forcie VII do czasu decyzji gestapo co do ich dalszego losu czyli, oddania pod sąd, wywózki do obozu koncentracyjnego bądź stracenia na miejscu. Egzekucje dokonywano przez powieszenie bądź rozstrzelanie, była też gilotyna, ale większość zamordowanych tu więźniów padła ofiarą okrutnego traktowania przez strażników. Przyczyną licznych zgonów były też głód, wycieńczenie i choroby, które nagminnie szerzyły się w niemieckich obozach zagłady. Zwłaszcza tyfus i gruźlica ze względu na panujące warunki zbierały swoje krwawe żniwo, tym bardziej, że nie było tu prawie żadnej pomocy medycznej. W tym obozie już w październiku, czyli na samym początku jego istnienia po raz pierwszy w Europie Niemcy użyli gazu do mordowania ludności cywilnej. W odosobnionym bunkrze w okresie od października do grudnia 1939 r. członkowie Sonderkommando SS-Untersturmführera Herberta Lange, zamordowali przy użyciu tlenku węgla pacjentów oddziału psychiatrycznego Szpitala Miejskiego w Poznaniu, oraz kilkuset pacjentów i członków personelu medycznego szpitala psychiatrycznego w Owińskach. Ta pierwsza próba użycia gazu do zabijania ludzi była eksperymentem i jeżeli można tak powiedzieć, nie do końca udanym. Do pomieszczenia gdzie zamknięto więźniów przeznaczonych na śmierć tłoczono wężem dwutlenek węgla z butli, a szpary w drzwiach zaklejono gliną. Zamknięci ludzie umierali przez cały dzień z wycieńczenia, było to, jak później uznali sami Niemcy, niewydajne. Jednak to ich nie zniechęciło i dopracowali tę metodę zabijania w innych obozach stosując kolejno spaliny samochodowe i Cyklon B.
 
Pierwszymi więźniami Fortu VII byli powstańcy wielkopolscy i śląscy, członkowie polskich organizacji politycznych i społecznych, urzędnicy, nauczyciele i profesorowie wyższych uczelni, księża, przedstawiciele wolnych zawodów, kupcy i przemysłowcy, ziemianie - jednym słowem każdy kto był polakiem i mógł stanowić najmniejsze, nawet teoretyczne, zagrożenie dla III Rzeszy. W czasie wojny niemal wszyscy zatrzymani przez Niemców poznaniacy przewinęli się przez to miejsce kaźni. Byli tu też więzieni nieliczni Żydzi oraz Ukraińcy, Jugosłowianie, jeńcy radzieccy a nawet Niemcy. Ci ostatni byli jednak lepiej traktowani.
 
Za bramą Konzentrationslager Posen więźniów ustawiano wzdłuż budynku administracji twarzą do ściany. Wystarczył najmniejszy ruch głową aby otrzymać cios kolbą od niemieckiego strażnika. Następnie odbierano im wszystkie dokumenty, przeprowadzano osobistą rewizję i strzyżono.
 
Jeden z więźniów Ignacy Rynarzewski tak wspominał swoja bytność w Forcie VII -„W jednej celi siedziało nas 138, a misek do jedzenia było zaledwie... 35. Pierwszym naszym posileniem po 24 godzinach była czarna kawa. Bez przesłuchania trzymano mnie tu 6 miesięcy. Pobudka zasadniczo była o 5-tej, ale nieraz też o 2-giej w nocy. Wtedy to dozorcy pijani i głodni wrażeń kazali nam po sto razy co najmniej padać i stawać, nazywając to widowisko „polskim powstaniem". Innego rodzaju udręczeniem było wypędzenie w nocy na górkę, gdzie w pozycji „żabki" skakać musieliśmy przez godzinę, gnani wyzwiskami i kolbami, a jeżeli ktoś padał z wycieńczenia, wówczas specjalnie wytresowany pies-wilk dopadał i szarpał do krwi. Niejedni z tych ćwiczeń już nie wrócili jako żywi.”
 
Niemieckim oprawcom przychodziły do głowy szatańskie pomysły, którymi potrafili dręczyć więźniów całymi godzinami, a sobie tym samym zapewniali zwyrodniałą, rozrywkę. Jedną z nich były tzw. „spacery zdrowotne” wokoło bunkrów na zachodnich terenach fortu i odbywały się w tzw. „parademarszu" z wyrzucaniem nóg na tradycyjny, pruski sposób. Ten właśnie defiladowy krok więźniów natchnął jednego z niemieckich strażników myślą urządzenia sobie widowiska z polskich więźniów. Wybrano spośród nich pewnego stolarza ze Swarzędza i kazano mu wyobrazić sobie, że jest cesarzem Wilhelmem II. Następnie zmuszono go, żeby stanął na podwyższeniu i oczekiwał defilady zwycięskich wojsk polskich które miały przejść przez „Bramę Brandenburską". Kiedy ten biedny człowiek stał z przerażeniem nie wiedząc co go czeka, w tym samym czasie innych więźniów gnano kolbami i kazano defilować przed nim. Grupa gestapowców była tym widowiskiem tak ubawiona, że więźniowie musieli defiladę powtórzyć dwukrotnie. Inną niemiecką rozrywką stosowaną w wielu tego typu miejscach, było zmuszanie więźniów pod groźbą kary śmierci do bicia się miedzy sobą. Niemcy zabijali więźniów czasem w bardzo wyrafinowany sposób jedną z takich metod uśmiercania był „Dzwon”, który polegał na wieszaniu więźnia za nogi i bujaniem nim tak, aż rozbije sobie głowę o ściany.
 
W obozie więzione były również kobiety. Początkowo prawie wszystkie, które zostały osadzone w Forcie VII pracowały od 5-tej rano do 8-mej wieczór, później przywilej ten był ograniczony tylko do więźniarek nie politycznych. Ich praca polegała głównie na sprzątaniu, szyciu, prasowaniu i gotowaniu.

W kwietniu 1944 roku Fort VII został przekazany na potrzeby przemysłu zbrojeniowego, więźniów przetransportowano do powstałego w kwietniu 1943 roku obozu w Żabikowie. W ostatnich miesiącach wojny w forcie VII funkcjonowała fabryka firmy Telefunken, produkująca odbiorniki radiowe na potrzeby armii niemieckiej.
 
Ze względu na zniszczenie dokumentów nie sposób oszacować, ilu więźniów było męczonych w tym obozie i podać nawet w dużym przybliżeniu liczbę ofiar, jakie pochłonęły forteczne kazamaty, bądź masowe egzekucje w okolicznych lasach. Przyjmuje się, że sięga ona kilkunastu tysięcy, może nawet 20-stu. Fort VII w Poznaniu był największą katownią Polaków w tzw. „Warthegau”. Niemcy najprawdopodobniej zamordowali w nim największy odsetek inteligencji wielkopolskiej.
 
Z obozu karno-śledczego udało się uciec kilku osobom. Wśród nich był Marian Szlegel. Ciążył na nim wyrok śmierci i nie miał nic do stracenia. Pracował w forcie przy królikarni. Zdobył hak i udało mu się jakoś sforsować fosę, która otaczała obóz. Po odkryciu jego ucieczki Niemcy wyznaczyli za niego nagrodę, ale nie znalazł się Judasz, któryby się skusił na niemieckie srebrniki i udało mu się przeżyć wojnę. Ostatnim komendantem Fortu VII był Reinhold Hans Walter, co ciekawe za swoje mętne interesy, został aresztowany przez Gestapo. Jednym z zarzutów jakie mu wówczas postawiono było znęcanie się nad więźniami. Chodziło o to, że gnębił także osadzonych w obozie Niemców, którzy mieli być inaczej traktowani niż Polacy. Jednego z nich utopił w celi. Reinhold Hans Walter zginął popełniając samobójstwo w siedzibie Gestapo.
 
Po wojnie z fortu korzystało wojsko, a od 1979 roku w jego części działa Muzeum Martyrologii Wielkopolan.
 
Autor tekstu: Tomasz Specyal - wwydawnictwo: Replika - www.replika.eu
 

Fort VII
Fort VII
Fort VII

Zdjęcia archiwalne - domena publiczna. Jeżeli zostały naruszone prawa autorskie proszę o kontakt. Zdjęcia zostały umieszczone w celach informacyjnych, nie zarobkowych, ani zawierającej krypto reklamy.